top of page

Henryk Worobiec, fajkarz wielu talentów

Kolejna z cyklu rozmów, jakie udało mi się przeprowadzić w Przemyślu z fajkarskimi mistrzami. Tym razem rozmawialiśmy w autokarze, przekrzykując niemalże gwar dowcipów i donośne głosy fajczarzy, którzy dali się już porwać urokowi dźwięcznych akordów gitary. O czym rozmawialiśmy? O tradycji, jakości i fajce idealnej. Także o tytoniu, środowisku fajczarskim i trudach czyhających na fajkarskich mistrzów. Nie przedłużając, zapraszam do lektury!



Sebastian Nowak: Henryku, opowiedz nam jak rozpocząłeś swoją przygodę z fajkami?

Henryk Worobiec: Można powiedzieć, że jestem skażony genetycznie, bo już mój ojciec wykonywał fajki. Początkowo pracowałem w biurze projektów w służbie zdrowia, aż do roku 1979, kiedy mój ojciec zmarł. Musiałem zadecydować, czy pracować dalej w biurze, czy przejąć firmę po nim. Skłoniłem się w kierunku fajki, z czego obecnie bardzo się cieszę, fajka sprawia mi bardzo dużo radości i satysfakcji. Czasem się zastanawiam, czy gdybym został przy pracy biurowej, nie wyszedłbym na tym lepiej finansowo, ale obecnie czuje się spełniony. Pracuję z fajkami po kilkanaście godzin dziennie i to jest to co kocham.


Najpierw była fajka do palenia, czy fajka do zrobienia?

Fajka do zrobienia. Pamiętam pierwszą fajkę, którą robiliśmy wspólnie z moim ojcem. Produkował fajki gruszkowe, więc była to zupełnie inna robota, można powiedzieć, że produkcja seryjna. Później, po śmierci ojca, moim mistrzem, jeżeli chodzi o fajkę wrzoścową, został Ryszard Kulpiński. Przeniosłem warsztat na ulicę Opalińskiego w Przemyślu, zacząłem korzystać z jego konsultacji i porad. Dopiero wtedy dostałem dostęp do wrzośca. Poszedłem do mistrza Kulpińskiego z pierwszą zrobioną samodzielnie wrzoścową fajką, uważałem że jest bardzo udana. A on wziął ją do ręki, popatrzył i mówi: tu trzeba podciąć, tu wyfrezować. Fajka była już dobrze wypolerowana, a Kulpiński mi ją całą wyraszplował i zrobił krawędzie… Nadał jej zupełnie inną formę niż planowałem. Byłem wtedy dość zniechęcony, ale zachowałem ją do dzisiaj w kolekcji.


Jak zostać fajkarzem?

Muszę powiedzieć, że trzeba mieć predyspozycje pewne do tej pracy. Przede wszystkim wyobraźnię przestrzenną. Studiowałem na Politechnice Rzeszowskiej, miałem przedmiot z zakresu geometrii wykreślnej tzw. kreski, muszę przyznać, że te kreski mi bardzo dużo dały. Teraz jak biorę klocek wrzoścu, widzę na nim kontury fajki, którą sobie zaplanowałem, wiem jakie muszę podjąć od początku kroki. Planowanie zaczynam najpierw w głowie, tylko niekiedy przenoszę to na papier.


Jaki jest twój ulubiony typ fajki?

Half bent, niezbyt długi, wygodny do trzymania w ustach.


Jaką fajkę według Ciebie najtrudniej wykonać?

Myślę, że niektóre skomplikowane formy freehandów przysparzają nieco trudności. Dla standardowych fajek mamy już doświadczenie i wypracowane procesy technologii, które realizuje się krok po kroku. Przy fajkach robionych z wolnej ręki istnieje większe ryzyko, że spotka się jakąś nieprzewidzianą komplikację.


Jak dobierasz poszczególne komponenty fajki? Czym się kierujesz w swojej pracy?

To jest kwestia w dużej mierze zależna od klienta. Chociaż do fajek niestandardowych staram się dobierać ustniki akrylowe, ewentualnie parakauczk. Ma on niestety tę wadę, że z czasem się utlenia. Akrylowy ustnik jest zawsze taki sam, błyszczący, ale jego z kolei łatwo zgryźć. Często łączymy komponenty, wstawiamy czopy stylamidowe do ustników akrylowych. Dzięki temu połączeniu fajka służy długi czas, nie ma problemu z zapiekaniem czy wyłamywaniem się czopu w środku szyjki.



Pamiętasz jakiegoś najdziwniejsze zamówienie?

Trudno mi sobie przypomnieć. Robiłem fajki z dziwnych surowców, na przykład z morty pochodzącej z wyłowionej stępki okrętowej, robiłem też fajki z dębowej belki stropowej gdańskiego kościoła, o co poprosił mnie Piotr Jakubowski, właściciel Gdańskiego Salonu Fajki. Było to bardzo ciekawe doświadczenie.


Zdradzisz nam jakieś anegdoty dotyczące obróbki morty?

Kwestia przydatności surowca. Musi być dobra. Często decyduje waga. Jeżeli klocek jest ciężki, znaczy że morta jest zdrowa i zbita. Jeżeli jest lekki, to drewno jest luźniejsze, ma strukturę wykluczającą ją z produkcji fajek. Zdarzyło się nawet raz, że na turnieju przepaliła się cała fajka zrobiona z morty gorszej jakości (śmiech).


Jaki jest twój ulubiony surowiec do produkcji fajek?

Wrzosiec, ale z konkretnego regionu Włoch. Pozyskuję klocki od takiego znanego cuttera, Mimmo Romeo Domenico, z Assetto. Jestem zadowolony z tego surowca, bo jest dość czysty. Czasem zdarza się wrzosiec z ubytkami, zarośniętymi granulkami, fragmentami skały, a ten od Mimmo może nie jest najtańszy, ale jest dobry. Współpracuję z nim już wiele lat i jestem zadowolony.


Trudno jest wykonać fajkę?

Nie jest to prosta sprawa. Gdyby ktoś przyszedł pierwszy raz i zobaczył jak fajkę się wykonuje, to jest jednak sprawa skomplikowana. Od klocka do finalnego produktu trzeba wykonać około sześćdziesięciu operacji. Jedni wytwórcy pomijają niektóre kroki, inni wykonują ich więcej i tym się różnimy między sobą. Fajki nie można się nauczyć robić w ciągu powiedzmy pól roku. Tu wymagany jest czas i talent. Trzeba posiadać w sobie coś, żeby wykonać fajkę dobrą i podobającą się ludziom.


Przejmowałeś warsztat po ojcu, a teraz pracujesz ze swoim synem…

Tak, ojciec założył firmę w ’54 roku, więc trzy lata temu obchodziliśmy sześćdziesięciolecie funkcjonowania. Ja przejąłem firmę w 1979 roku, po śmierci ojca. Teraz mój syn, Mateusz, który jest fizjoterapeutą po studiach w Krakowie, wciągnął się w fajki i zaczął ze mną pracować. Jeszcze taka ciekawostka, że mam wnuka, Pawła, któremu, bez żadnej z nami konsultacji, Mateusz z małżonką nadali imię po moim ojcu, a jego pradziadku. Muszę przyznać, że byliśmy z żoną trochę zaskoczeni. Jeżeli więc chodzi o ciągłość kontynuowania tradycji firmy, to jestem bardzo pozytywnie nastawiony. Nie ma w Przemyślu czy w Polsce firmy fajkarskiej, w której pracowałoby trzecie pokolenie fajkarzy.


Jak oceniasz postępy Mateusza?

Od początku współpracy zrobił bardzo duże postępy, nawet większe niż się spodziewałem. Ale nadal dużo się musi jeszcze nauczyć (śmiech). Pracuje ze mną, ale przy produkcji występują bardzo skomplikowane operacje, choćby nawierty otworów dymowych. Ja robię nawierty z wolnej ręki, co nawiasem mówiąc zadziwiło już niejednego odwiedzającego mnie gościa. Nie łatwo z wolnej ręki nawiercić idealnie otwór, więc Mateusz musi jeszcze sporo popracować. Robimy półfabrykaty z gruszy, bo wrzosiec jest trochę zbyt drogi do ćwiczeń, i uczy się na tym. Jak to mówią, trening czyni mistrza!


Twój wnuk ma już ciągoty do warsztatu fajkarskiego?

Noo, przychodzi z Mateuszem czasami, tam czasami rusza fajki, patrzy do kominków, puka o stół… Trudno powiedzieć, na razie ma trzy latka, więc dopiero się okaże, czy imię będzie zobowiązywać (śmiech).


Trudno na polskim rynku utrzymać firmę zajmującą się produkcją fajek?

Muszę przyznać, że bardzo trudno. Jest też kwestia, jaka to firma. Są poszczególni wykonawcy, którzy robią fajki w ilości kilka sztuk miesięcznie. My staramy się wykonać około stu fajek co miesiąc. Nie można tego nazwać produkcją, ale zaryzykowałbym miniprodukcję. W związku z tym, że na rynek wszedłem już w roku 1982, wtedy za pośrednictwem Ryszarda Kulpińskiego, ludzie znają naszą markę i kojarzą ją z pewnymi cechami. Teraz, w dobie Internetu dostęp do polskich i zachodnich producentów jest bardzo ułatwiony, a wybór można liczyć w setkach jak nie tysiącach samych rodzajów fajek. Pozostaje kwestia jakości, która jest podstawową, obok designu, kwestią. Trzeba podążać za pewnymi zmianami, patrzeć co ludzie aktualnie lubią palić i jakie modele można uznać za modne.


Co określiłbyś jako podstawową zasadę warsztatu Henryka Worobca?

Przede wszystkim jakość. Tutaj czas wykonania jest bez znaczenia. Nie używamy też lakierów do fajek. Bejcujemy, polerujemy, a na końcu woskujemy fajki. W momencie zakupu są bardzo błyszczące, ale w miarę palenia pokrywają się taką aksamitną patyną. Fajeczki lakierowane z zasady gorzej wyglądają po kilku latach. Robią się plamy, matowieją w miejscach, gdzie fajka miała kontakt z ręką, panuje też przekonanie, że fajki lakierowane gorzej oddychają.



Kiedy zacząłeś palić fajkę?

Zacząłem od palenia fajki wrzoścowej. Wcześniej, te które produkowaliśmy z ojcem, w ogóle mnie nie kręciły. Dopiero Kulpiński wciągnął mnie w ruch fajczarski. Pamiętam jak pojechaliśmy w 1980 roku na turniej do Warszawy. Poznałem zasady wolnego palenia fajek turniejowych. Można powiedzieć, że były to moje pierwsze spotkania z fajką.


Pierwsza twoja fajka wyszła spod ręki własnej?

Tak, moją pierwszą fajeczkę wykonałem sam.


Zdradzisz mi coś o tytoniu z którym zaczynałeś fajkową przygodę?

Wtedy to najpowszechniejsza była Amphora, dostępna w PEWEX-ie. Później przeszedłem na Alsbo Black, który mi zasmakował i sprawiał przyjemność przy paleniu. Upodobałem go sobie i pomimo, że palę niewiele, to nawet dzisiaj często sięgam po Alsbo.


Jak byś z perspektywy czasu ocenił zmiany jakie zaszły na rynku tytoniowym?

Według mnie większość tytoni dostępnych w ofercie jest przekombinowana. Wcześniej były tytonie proste, ale posiadające swój smak i aromat. Dzisiaj, rozszerzając paletę rodzajów tytoni, jest zbyt dużo, kolokwialnie mówiąc, kombinowania przy ich aromatach.


Jak oceniasz środowisko fajczarzy w Polsce?

Muszę przyznać, że zaczynałem dość wcześnie, bo w latach osiemdziesiątych. Część ludzi już odeszła z towarzystwa, ale cieszę się, że pojawiają się młodzi ludzie, jak na przykład ty i członkowie toruńskiego klubu. Bardzo się cieszę, że powstał Toruński Instytut Fajki, że zdecydowaliście się należeć do Rady Polskich Klubów Fajki. Istnieje nadzieja, że właśnie tacy ludzie jak wy pociągną tą naszą tradycję dalej.



Które z zawodów i imprez wspominasz najmilej?

Z zawodów, to chyba Mistrzostwa Polski zorganizowane w naszej Perle Renesansu, w Krasiczynie w 2000 roku. Dostaliśmy zezwolenie z Ministerstwa Kultury na palenie w Sali balowej zamku, gdzie zgromadziliśmy 111 uczestników. Ciekawostką jest, że jeszcze przez dłuższy czas, kiedy do Sali wchodzili turyści z przewodnikami, pytali co tak pięknie pachnie. A to właśnie dym fajkowy, który w trakcie zawodów przesiąknął we wszystkie te kotary, dawał takiego fajnego smaczku. W przeciwieństwie do dymu papierosowego, ten fajkowy sam z siebie ma szlachetny aromat.

Jeśli chodzi o imprezy towarzyskie, to chyba te organizowane w Bydgoszczy, organizowane przez Tadeusza Wojtuszkiewicza, oraz w Koninie, za sprawą Konińskiego Klubu Fajki. Imprezy często łączono z zabawą, paleniem, integracją i dancingami, co żeśmy bardzo lubili (śmiech).


Gdybyś mógł wygłosić przesłanie dla początkujących fajczarzy, co byś im powiedział?

Wybierzcie dobrą fajkę, dobry tytoń i nie zniechęcajcie się z początku. Podpytajcie starszych kolegów, korzystajcie z ich doświadczenia, spotykajcie się z innymi fajczarzami. Myślę, że dobra fajka, dobry tytoń i doświadczony fajczarz stanowią nieodłączne towarzystwo dla młodych palaczy.


Jak wybrać dobrą fajkę?

Myślę, że z początku lepiej unikać bentów i half bentów. Najlepiej sprawdzi się prosty billiard, z niezbyt dużą główką, łatwy do trzymania i palenia. Warto przestrzegać dziesięciu przykazań Turkiewicza, dobrze opalić główkę, żeby utworzyć porządną warstwę nagaru. Samo to pozwoli korzystać z fajki pokoleniom!


Tradycyjnie ostatnie pytanie… Kiedy palisz fajkę, odpalasz ją zapalniczką czy zapałkami?

Zapałkami. Mam fajkową zapalniczkę z bocznym płomieniem, ale zapałeczka lepiej mi służy. Fajnie patrzeć, jak ten płomień z zapałki idzie w dół kominka przy każdym pyknięciu.

Serdecznie dziękuję za rozmowę!

Henryk Worobiec, przemyski mistrz fajkarski w drugim pokoleniu Worobców. Właściciel działającej od 1954 roku wytwórni fajek, uznawanej obecnie za jedną z najlepszych w kraju. Podejmuje się chętnie niecodziennych zleceń, stawiając zawsze na jakość i zadowolenie klienta. Prywatnie uznany wirtuoz gitary, człowiek pogodny, otwarty i towarzyski...




Wyróżnione posty
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
bottom of page